"Zamieńmy się" - recenzja

Nie sądziłam, że ze mną jest aż tak źle...9 miesięcy temu otrzymałam książkę-niespodziankę z dedykacją od koleżanki. Z Irlandii. I w odruchu wdzięczności obiecałam jej recenzję. Tak...chyba mam we krwi już to rodzenie po 9-ciu miesiącach...


Ale, ale! Książka od razu była przeczytana. 2 dni i po książce! I muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Po pierwsze, nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam polską książkę dla przyjemności, po drugie, znam osobiście autorkę i trudno nie patrzeć przez pryzmat "znania kogoś", a po trzecie, wiedziałam, że napiszę później recenzję, więc starałam się myśleć, co o całym tym doświadczeniu sądzę.
To była moja pierwsza książka po polsku po nie wiem ilu latach (chyba ze 2?). Fakt ten przyczynił się do dziwnego zjawiska. Każde słowo ukazuje się w mojej głowie wyraźnie i mam bardzo krytyczny stosunek do budowy zdań. To tak, jakbyś nagle widział strukturę płatka róży. Nie wystarcza Ci, że to jest róża, pachnie i ma kolorowe płatki. Ty widzisz co jest pod spodem i masz emocjonalny stosunek do tego. Niektóre słowa, których nie słyszałam, bądź nie używałam od dawna, zwłaszcza w formie pisanej, brzmiały tak jakoś dziwnie. Oceniałam słowa! Czułam, czy mi się podobają czy nie. Po angielsku łykam znaczenie, nie czuję aż tak, czy to ładnie napisane czy nie. Bardziej na zasadzie, czy zrozumiałe, czy trudne, czy nowoczesne, czy staroangielskie.
To fascynujące doświadczenie, z perspektywy psychologicznej. Miałam tak już wcześniej. Przeczytałam jakiś polski kryminał i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że słowa czytane były jakieś takie...napuszone?
Co gorsza, mam wyraźny problem z książeczkami dla dzieci po polsku. Jak widzę słowa "dziewczynka" albo "zjadł jabłuszko", to aż mi ręka drży, kiedy niezbyt przekonywająco chcę to wcisnąć moim głównie anglojęzycznym dzieciom. No może napiszę to wprost: polska język - trudna język.

Książkę przeczytałam i mogę śmiało rzecz, moim krytycznym i nieobiektywnym zdaniem, że jest szybka i lekka. Do poduszki i po lunchu. Ma trochę zabawnych sytuacji i zwrotów akcji. Jak sama autorka ostrzega, nie należy całej opisanej historii brać zbyt dosłownie i zbyt na serio. Bo i przy pisaniu (przez autorkę) i przy czytaniu powinna to być czysta zabawa. I była!

Ale ja, jak to ja, nie mogę oprzeć się pewnemu spostrzeżeniu. Jakby spojrzeć na całą opisaną historię okiem psychologa, to zakończenie książki mnie nie przypadło do gustu. Dlaczego? Przeczytajcie sami! No nijak nie da się zatrzeć konsekwencji poprzednich zdarzeń i decyzji. W prawdziwym życiu, nie ma "happy endu". Jest praca, śmiech, upadek, podnoszenie się i znowu śmiech, bo nie mogę wstać. Ale konsekwencje decyzji, zwłaszcza tych moralnych pozostają.

Zatem szczerze polecam drugą książkę Ewy Giurkowicz "Zamieńmy się". Pierwszą też przeczytałam "Niebieskie puzle" i możliwe, że była mi bliższa (akcja toczy się w Irlandii).

Za piękną przesyłkę Ewie dziękuję i czekam na kolejne dzieła! Ja jeśli już cokolwiek napiszę, to chyba podręcznik do moich zajęć z dzieciakami...

A jaki jest morał z tej historii? Że słowa dotrzymuję :P


Komentarze

Popularne posty