Jak wygląda edukacja w Australii?
Zamieszczam tu świeżynkę, bo akurat wróciłam z wycieczki po szkole podstawowej
:) Ale od początku.
Dziecko w wieku ok. 5 lat rozpoczyna edukację. Wszystko zależy, czy urodzi się przed, czy po 1 maja. Zatem moja starsza latorośl będzie jednym z najmłodszych w klasie, a młodszy (chyba słowo "kiełek" tu pasuje
)
będzie jednym z najstarszych. W praktyce, zła wiadomość dla rodzica
jest taka, że dziecko urodzone po 1 maja rozpoczyna edukację o rok
później ( w roku, w którym będzie kończyć 5 lat). Rok szkolny w
Australii rozpoczyna się pod koniec stycznia, trwa 4 semestry trwające
ok 10 tygodni, poprzeplatane wakacjami. Fajnie, nie?
System może różnić się pomiędzy stanami, więc trzeba się przygotować na niespodzianki w razie przeprowadzek w inne rejony kraju. W Południowej Australii (podaje na niej przykład) obowiązuje rejonizacja szkół, tzn. że jeśli nie mieszkać w "zone", to możesz mieć problem z zapisaniem dziecka do wybranej przez Ciebie szkoły, stąd zdarzają się takie dla obcokrajowców dziwne zachowania mieszkańców AU, że wybierają dom do zamieszkania pod...szkołę
:) i wcale nie ma tu znaczenia odległość, bo można być ulicę obok i być poza rejonem...
Zatem mając swojego małego szkraba, trzeba myśleć kompleksowo!
Pierwsza przygoda z edukacją zaczyna się od pre-school, zwanego Kindy (Kindergarten). Dzieci mają 2 dni edukacji w tygodniu albo 4 dni 'na pół etatu' (poranki lub popołudnia). Kindy jest współfinansowane przez rząd, dlatego koszt jest niewielki w porównaniu z typowym przedszkolem czy żłobkiem (istnieją różne formy 'child care', ale koszt za godzinę to ok $7-10, a za dzień $70-100, z czego tylko pewna część może być refundowana). Teraz wiecie, dlaczego posłanie dziecka rok później do szkoły to ból dla rodzica
:P
Co robią dzieci w tym całym 'Kindy'? Oprócz zabawy, szaleństw na placu zabaw (zadaszonym, a dzieci obowiązkowo noszą kapelusze
:D),
mają okazję uczyć się wielu ciekawych rzeczy i uczestniczyć w
interesujących projektach. Ostani semestr był np. poświęcony zwierzętom,
a w szczególności robakom, insektom i innym tego typu stworom. Dzieci
uczyły się o stadiach rozwoju żaby, motyla, biegały z lupą i obserwowały
co czai się w ich ogrodzie, opiekowały się różnymi stworzeniami w
swoich akwariach, robiły pajęczynę z papierowymi pająkami (Redback
spider - bardzo groźny i mamy ich kilka w naszym 'shed' - ogrodowej
szopie?), uczyły się też pisać swoje imię, wycinać z papieru, śpiewać
piosenki itp. Słowem, żadne dziecko nie marudzi, że się nudzi!
Po takiej edukacji czeka na delikwenta kolejny etap, tj. prawdziwa szkoła...hmmm...Polacy przyzwyczajeni do rodzimego systemu, pewno powiedzą, że szkoła w AU, to kontynuacja zabawy. Owszem, pierwszy rok, tzw. 'reception', polega głównie na oswajaniu się z nowymi regułami, kolegami, nauczycielami, otoczeniem i uczeniu się przez zabawę i sport. Co ciekawe, kolejny etap, klasa 1, nie jest ściśle od siebie oddzielone, np. dziecko o umiejętnościach w danym obszarze o klasę wyżej, ma zajęcia właśnie z kolegami z klasy wyżej i nie nudzi się! Jednym słowem, grupy zajęciowe tworzone są ze względu na indywidualne zdolności dziecka, jeśli uczeń ma jakieś opóźnienia, np. mowy, to w trakcie zajęć, ma osobne 20 min 'zintensyfikowanej edukacji'
:)
W naszej przyszłej szkole językiem obcym jest...Japoński, moja jedyna obawa to to, że nie będę mogła pomoc w pracy domowej hehe.
Sama szkoła wygląda inaczej od tej europejskiej, bo nie jest to nigdy jeden duży gmach, ale mniejsze budynki okalające boisko szkolne, gdzie jest miejsce na przerwy i lunch. Nie ma ciągnących się ciemnych korytarzy (a tym samym bójek na korytarzach hehe), za to dzieci spędzają mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Jak każdy system anglosaski, tak i ten, kładzie nacisk na uczenie się poprzez zabawę, praktyczne wykorzystywanie wiedzy poprzez tworzenie projektów, kształcenie umiejętności współpracy i oczywiście kreatywność. Punktem wyjścia do oceny wstępnym możliwości dziecka jest zbadanie poziomu umiejętności czytania, bo zakłada się, że bez tej zdolności może mieć problemy z przyswojeniem bardziej skomplikowanej wiedzy (np. matematyki). Zatem jak jawi mi się australijska szkoła? Jest niestandardowa, kolorowa i przyjazna.
Wiem też, że moje dziecko nie będzie się jej bało, nie dostanie skrzywienia kręgosłupa od siedzenia w ławkach, nie będzie przemęczone uczeniem się na pamięć i co najważniejsze, nie będzie symulować gorączki i bólów brzucha w poniedziałek rano. A jeśli jakiś rodzic chce nauczyć swoje dziecko więcej 'twardej wiedzy', droga wolna, szkoła nie może wyręczać od rodzicielstwa! Skupmy się na kształceniu w dziecku ciekawości świata i świadomości siebie, a wtedy samo wybierze to, czego jest ciekawe i chce się uczyć w szczegółach, aż będziesz musiał, drogi rodzicu, odrywać go od książki. Czy to będzie astronomia, czy historia, czy majsterkowanie w garażu, czy chociażby sport...Uczmy nasze dzieci żyć z pasją i mieć pasje, bo sama wiem, jak trudno jest samodzielnie to odkrywać lub odkryć coś za późno...

Dziecko w wieku ok. 5 lat rozpoczyna edukację. Wszystko zależy, czy urodzi się przed, czy po 1 maja. Zatem moja starsza latorośl będzie jednym z najmłodszych w klasie, a młodszy (chyba słowo "kiełek" tu pasuje

System może różnić się pomiędzy stanami, więc trzeba się przygotować na niespodzianki w razie przeprowadzek w inne rejony kraju. W Południowej Australii (podaje na niej przykład) obowiązuje rejonizacja szkół, tzn. że jeśli nie mieszkać w "zone", to możesz mieć problem z zapisaniem dziecka do wybranej przez Ciebie szkoły, stąd zdarzają się takie dla obcokrajowców dziwne zachowania mieszkańców AU, że wybierają dom do zamieszkania pod...szkołę

Zatem mając swojego małego szkraba, trzeba myśleć kompleksowo!
Pierwsza przygoda z edukacją zaczyna się od pre-school, zwanego Kindy (Kindergarten). Dzieci mają 2 dni edukacji w tygodniu albo 4 dni 'na pół etatu' (poranki lub popołudnia). Kindy jest współfinansowane przez rząd, dlatego koszt jest niewielki w porównaniu z typowym przedszkolem czy żłobkiem (istnieją różne formy 'child care', ale koszt za godzinę to ok $7-10, a za dzień $70-100, z czego tylko pewna część może być refundowana). Teraz wiecie, dlaczego posłanie dziecka rok później do szkoły to ból dla rodzica

Co robią dzieci w tym całym 'Kindy'? Oprócz zabawy, szaleństw na placu zabaw (zadaszonym, a dzieci obowiązkowo noszą kapelusze

Po takiej edukacji czeka na delikwenta kolejny etap, tj. prawdziwa szkoła...hmmm...Polacy przyzwyczajeni do rodzimego systemu, pewno powiedzą, że szkoła w AU, to kontynuacja zabawy. Owszem, pierwszy rok, tzw. 'reception', polega głównie na oswajaniu się z nowymi regułami, kolegami, nauczycielami, otoczeniem i uczeniu się przez zabawę i sport. Co ciekawe, kolejny etap, klasa 1, nie jest ściśle od siebie oddzielone, np. dziecko o umiejętnościach w danym obszarze o klasę wyżej, ma zajęcia właśnie z kolegami z klasy wyżej i nie nudzi się! Jednym słowem, grupy zajęciowe tworzone są ze względu na indywidualne zdolności dziecka, jeśli uczeń ma jakieś opóźnienia, np. mowy, to w trakcie zajęć, ma osobne 20 min 'zintensyfikowanej edukacji'

W naszej przyszłej szkole językiem obcym jest...Japoński, moja jedyna obawa to to, że nie będę mogła pomoc w pracy domowej hehe.
Sama szkoła wygląda inaczej od tej europejskiej, bo nie jest to nigdy jeden duży gmach, ale mniejsze budynki okalające boisko szkolne, gdzie jest miejsce na przerwy i lunch. Nie ma ciągnących się ciemnych korytarzy (a tym samym bójek na korytarzach hehe), za to dzieci spędzają mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Jak każdy system anglosaski, tak i ten, kładzie nacisk na uczenie się poprzez zabawę, praktyczne wykorzystywanie wiedzy poprzez tworzenie projektów, kształcenie umiejętności współpracy i oczywiście kreatywność. Punktem wyjścia do oceny wstępnym możliwości dziecka jest zbadanie poziomu umiejętności czytania, bo zakłada się, że bez tej zdolności może mieć problemy z przyswojeniem bardziej skomplikowanej wiedzy (np. matematyki). Zatem jak jawi mi się australijska szkoła? Jest niestandardowa, kolorowa i przyjazna.
Wiem też, że moje dziecko nie będzie się jej bało, nie dostanie skrzywienia kręgosłupa od siedzenia w ławkach, nie będzie przemęczone uczeniem się na pamięć i co najważniejsze, nie będzie symulować gorączki i bólów brzucha w poniedziałek rano. A jeśli jakiś rodzic chce nauczyć swoje dziecko więcej 'twardej wiedzy', droga wolna, szkoła nie może wyręczać od rodzicielstwa! Skupmy się na kształceniu w dziecku ciekawości świata i świadomości siebie, a wtedy samo wybierze to, czego jest ciekawe i chce się uczyć w szczegółach, aż będziesz musiał, drogi rodzicu, odrywać go od książki. Czy to będzie astronomia, czy historia, czy majsterkowanie w garażu, czy chociażby sport...Uczmy nasze dzieci żyć z pasją i mieć pasje, bo sama wiem, jak trudno jest samodzielnie to odkrywać lub odkryć coś za późno...
Komentarze
Prześlij komentarz